czwartek, 30 czerwca 2011

Parl Kopper

Żałosna notka. Zostawiam przekreśloną jako ostrzeżenie.

Chcę dokończyć Furediego i Bringhursta, do tego zacząć dwutomówkę Poppera; czeka na mnie również "Widzieć/Wiedzieć", ponadto "Street Photography Now", które przyleciało do mnie trzy dni temu i jest naprawdę niezwykłą książką. A co ja robię? Przepisuję, bo notatkami nie można tego nazwać, miernej wartości leksykon z okrojoną wiedzą z historii literatury.




Furedi zapewne połączyłby to z rozumianym negatywnie pojęciem inkluzji. W skrócie chodzi o to, że ludzie, którzy w innych warunkach nigdy nie myśleliby o (między innymi) studiowaniu, pojawiają się (między innymi) na Uniwersytecie, głównie ze względu na nieustanne zachęcanie ich do partycypacji (we wszystkim: edukacji wyższej, sztuce, wyborach... lista jest długa); przy okazji egzaminów są właściwie bezwzględnie przepuszczani dalej, aby nie było im przykro (nasz wspaniały świat to ostoja afirmowania każdego i notorycznego oszczędzania przykrych doświadczeń); poza tym uważa się ich za zbyt głupich, by wymagać od nich czegokolwiek bardziej skomplikowanego. Następuje obniżenie poziomu nauczania, studia stają się w efekcie mniej warte, ludziom coraz mniej chce się wysilać, coraz mniej umieją, na coraz więcej przymyka się oko przy zaliczeniach i tak dalej i tak dalej. Do tego dochodzi, oczywiście, programowość wykształcenia, nastawienie na jego policzalność, infantylizacja i wiele innych, równie ciekawych procesów. Nie będę może pisać "społecznych", bo nie znam definicji 'procesu społecznego'.


Chociaż niektórym może się to wydać nieprawdopodobne, Frank Furedi zapewne nie pisał swojej książki z myślą o mnie i moich rozterkach, związanych z filologią polską oraz podejściem do niej. Niestety, w tym momencie quasi-publicystyczna (i interesująca) część tej notki się kończy, bo będę się zwierzać*.
Otóż mam problem. I nie tylko, bo oprócz mania problemu mam też dosyć moich studiów. Zabrzmię zapewne jak kompletnie rozpieszczony gówniarz, ale właściwie od samego początku bezmyślne wkuwanie bardziej przeszkadzało mi w poznawaniu i w wysiłku rozumienia świata, niż pomagało i nie chodzi tu o lenistwo. Coś innego jest nie tak, tylko jeszcze nie wiem, co.

_________________________________________________________________________________________

*Zresztą (zwłaszcza w świetle pewnego artykułu z ostatniego numeru "Forum"), robienie za darmo czegokolwiek, za co zwyczajowo powinno się otrzymywać honorarium - w tym wypadku publicystyki - i umieszczanie tego na blogu to straszne frajerstwo. Generowanie całkiem realnego ruchu, który następnie przekłada się na równie realne pieniądze, przekazywane za sprzedaż praw do stron hostujących blogi, jest udzieleniem pozwolenia na właściwie bezterminowe wałowanie ludzi. Podobnie jest z Facebookiem i pozostałymi portalami społecznościowymi. Mam taką małą, prywatną przepowiednię - czasy darmowego materiału internetowego kończą się, ale wraz z nimi także era gratisowej roboty bloggerów.
Śnią mi się od kilku dni prywatne domeny, zarejestrowane na imię i nazwisko, w ramach których każdy będzie pracował na swój własny użytek, własną korzyść i własny traffic. Śnią mi się powszechne jednoosobowe firmy z drastycznie zmniejszonymi składkami ZUS. Śni mi się dobrowolna partycypacja w sztuce i nauce w takich właśnie, teoretycznie niezwykle alienujących, warunkach, ale oprócz tego miewam koszmary, a czasem trudno jest odróżnić jedne od drugich, więc staram się podchodzić do własnych rojeń z właściwym dystansem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz