niedziela, 11 września 2011

Wielokropek

. . .
  . .
  . .
  . .
  . .
  . .
  . .
  . .
  . .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .



(Ja, moje kompleksy, mój narcyzm; kompozycja na kropki i komputer)

piątek, 9 września 2011

Niuch, niuch

Z przyjemnością informuję, że jesień w Warszawie i we Wrocławiu pachnie dokładnie tak samo


I ŻE WŁAŚNIE SIĘ ZACZĘŁA!

czwartek, 8 września 2011

O lampach

Zamarzyła mi się, słuchajcie, nowa lampa. Nie tak do końca bez powodu, ponieważ ilość posiadanych przez nas (czyli Rafę i mnie) źródeł światła wynosi akuratnie x-1, gdzie x jest liczbą pokoi do oświetlenia. Zaczęłam w związku z tym szukać a nos marszczyć i, jak zwykle, okazało się, że moje poszukiwania doprowadziły mnie w rejony dość dalekie i mocno abstrakcyjne.
Przystanek pierwszy na drodze bodaj każdego szanującego się poszukiwacza gratów to św. IKEA. W IKEI, jak to w IKEI, prosto, ładnie i w relatywnie przystępnych cenach. Ale nie mogę przecież przestać szukać po pięciu  minutach, tym bardziej, że czekają na mnie ważniejsze obowiązki nie cierpiące zwłoki, do których, prawdę powiedziawszy, zbytnio mi się nie spieszy. Przechodzę dalej.
Przystanek drugi: Allegro. Jako rasowy snob bez pieniędzy (tacy są najgorsi) układam produkty wedle ceny, od najwyższej do najniższej. I się pastwię wsobnie. Tu pierdółka z kartonu i drewna za ponad trzy tysiące złotych, tam jakieś monstrualne wymiociny, zaprojektowane wyłącznie po to, by złowić zachwyconego nabywcę, wydrenować go z -nastu kafli (piękne słowo!), omotać i zaraz potem, po tygodniu-dwóch, znudzić dokumentnie i z kretesem. Zaczynam rozumieć, dlaczego starsi ludzie są najczęściej tak doskonale obojętni na to, co kupują do swoich mieszkań i jak chodzą ubrani, byleby ciuch był czysty - i nie zawsze jest to kwestia finansów. Znudziły mi się prostopadłościany, potem mocne kolory, następnie kształty obłe - to wszystko na przestrzeni kilku niedługich lat. Stąd wrażenie, że nie warto się starać, dobierać, szukać, wykonywać samemu, bo potrzeba wyjątkowego wyczucia, nazwijmy to nawet geniuszem, aby wyłapać coś, co okaże się uniwersalne, a ta uniwersalność często - chociaż nie zawsze - oznacza skrajną prostotę. Munari w Design as Art pisał, że zadaniem dobrego projektanta jest znalezienie dla przedmiotu formy tak nie narzucającej się, neutralnej i idealnie funkcjonalnej, jak kształt liścia i ja się z nim zgadzam.
Kojarzycie może krótkie filmiki studia Pixar, które można było zobaczyć przed animacjami przez nich zrealizowanymi? Pojawia się tam lampka kreślarska, taka ze sporą regulacją położenia*, w kilku skokach docierająca do miejsca, zajmowanego normalnie przez i. To jest mój archetyp lampy roboczej, niedającej się zastąpić przez żadne wymyślne, dizajnerskie zawijasy, lampy pasującej zawsze i wszędzie, i nie nudzącej się nigdy, bo to, w jaki sposób wygląda jest ściśle determinowane przez jej funkcje.

*Dodałabym jeszcze: "Taka, którą dostawaliśmy w spadku po / od rodziców w latach 90. i z uporem maniaka staraliśmy się ją wymienić na jakieś plastikowe pseudo-kosmiczne, posrebrzane gówno".

środa, 7 września 2011

Books, books, books

Jeszcze kilka tygodni temu byłam w tym błogosławionym stanie, w którym człowiek ma leciutką jak piórko świadomość, że przeczytał dokładnie wszystkie woluminy, które są w jego posiadaniu; innymi słowy - ma odhaczoną całą listę, która składa się na jego biblioteczkę, co do jednej książeczki. Kom-plet. O, Jezu! To błogie poczucie ukończenia jakiegoś zadania: można stanąć wyprostowanym i przez pięć minut nie mieć niczego rozgrzebanego na głowie! Rzecz wyjątkowa w codzienności rasowego prokrastynata.

No, nieważne. Skończyło się.

Zwyczaj mam taki, że grupa przedmiotów, na które przeznaczam lwią część dochodów, ulega regularnym zmianom. Raz są to ubrania, raz płyty, innym razem - książki właśnie. A kiedy zaczynam kupować, robię to kompulsywnie i nie wydaję właściwie na nic innego. Paczki przychodzą do mnie z różnych zakątków świata falami, jedna za drugą, dopóki fundusze, przeznaczone na tę dziką orgię, nie rozpadną się w proch i pył posiadania. Wówczas się zaczyna. Przesłuchiwanie i ślęczenie nad drukiem. Teraz mam tak właśnie; problem w tym, że sinusoida nie chce przeskoczyć, co skutkuje właściwie nieprzerwanym wynajdowaniem nowych dziełek: a to jakiś Stempowski, a to Hatzfeld do zrecenzowania, tu encyklopedia typografii, tam teksty o wzornictwie. Do tego pozycje wypożyczone, które trzebaby poznać w pierwszej kolejności. Powiedzmy to sobie stanowczo: nie ma właściwie szans, abym w ciągu najbliższej dekady przeczytała chociażby to, co Rafał już zgromadził u siebie, a jeżeli będę kupować w tym tempie, to w ogóle nigdy nie zdołam tego ogarnąć i zamieszkam na świetnie wyposażonym, sporych rozmiarów cmentarzysku książek odłożonych na półkę. Dobrze, że nie trzeba rozcinać już stron, bo od razu wszystko byłoby jasne.