Mając w pamięci to, z jaką rezygnacją Filip Springer
wypowiadał się podczas spotkania okołahansenowskiego w Muzeum Sztuki
Nowoczesnej w Warszawie, spodziewałam się, że w Wannie z kolumnadą
trudno będzie znaleźć przebłyski optymizmu, tym bardziej, że ich wyszukiwanie
oznacza w tym przypadku tytaniczny wysiłek. A jeżeli już coś miłego się pokaże,
to i tak zaraz sprawcy całego zamieszania zostaną przekupieni / zrezygnują /
dostaną zatoru żylnego ze skutkiem śmiertelnym. Wyszło, że niewiele się
pomyliłam.
W Polsce
jest brzydko, edukacja plastyczna właściwie nie istnieje, a ten, kto dysponuje
stosownymi funduszami, nie ma praktycznie żadnych ograniczeń – to wie już chyba
każdy, kto czytał choćby jedną popularyzatorską książkę o architekturze i
urbanistyce w Polsce. Z tego względu tak cenna wydała mi się rozmowa
Kwietowicza z Trybusiem i Piątkiem, opublikowana niedawno jako Lukier i
mięso, w której obaj Panowie starają się, choćby w niewielkim stopniu, dać
odpór narzekaniu. Dziwnym trafem jednak argumentami przemawiającymi na rzecz
optymistycznego patrzenia na przyszłość budownictwa w kraju były obiekty
użyteczności publicznej lub mieszkaniówka o mocno podwyższonym standardzie, na
dodatek najczęściej w Warszawie. Przyjmijmy więc, że jest bardziej źle, niż
dobrze, ale nie tak do końca beznadziejnie. Piszę to, bo gruba skóra i
pocieszenie, że coś przyzwoitego się czasami u nas buduje, będą bezcennym
kapitałem na czas lektury Wanny.
Najnowsza
książka Springera to zbiór reportaży, każdy z nich dotyka innego tematu:
samowoli budowlanej, braku regulacji miejsc reklamowych, teoretyczności planów
zagospodarowania przestrzennego, fantazji deweloperów (pozostających jedynie
fantazjami) i ulubionych tematów amatorów architektury: grodzonych osiedli,
płotów oraz pastelowych elewacji bloków. Okazuje się przy tym, że w Łodzi
znaleźć można aż osiemnaście rzek, a warszawski Dworzec Wodny od ocalenia
dzielił jeden jedyny dzień. Teksty obnażają bezmyślność rozmówców reportera i
ich absolutne nieprzygotowanie do kształtowania wspólnej przestrzeni. Dialogi,
które w każdej innej sytuacji wydawałyby się zabójczo śmieszne, tutaj straszą,
bo pokraczne słowa wychodzą nie tylko z ust drobnych przedsiębiorców, ale
urzędników oraz przedstawicieli władzy. Mówiąc o potworku Gołębiewskiego w
Karpaczu, Zbigniew Maćkow, przewodniczący Dolnośląskiej Izby Architektów
nawiązuje do republik bananowych. I rzeczywiście, pomyśleć można, że Polska to
dzika dżungla, w której każdy robi co chce, a przyłapany – udaje idiotę.
– Dzwonię w sprawie waszych banerów.
– To nie nasze.
– Ale tam jest wasz numer.
– Ale nie powinien być. Są dwa, na ten drugi niech pan dzwoni.
– A wy nie jesteście brukarzami?
– No jesteśmy.
– Czyli baner jest prawdziwy.
– Nie jest, my z nim nie mamy nic wspólnego.
– No, ale numer się zgadza, bo się dodzwoniłem.
– Tak, ale tylko numer.
– I jesteście brukarzami.
– No tak, ale tamte banery to ktoś zupełnie inny wieszał.
– I pan go nie zna?
– Trochę znam. Ale pan coś chce ode mnie?
– Chciałem kostkę przed garażem wymienić.
– No to czemu pan od razu tak nie zaczął, tylko o tych banerach?
Wciągająca
i dobijająca – taka jest Wanna z kolumnadą, chociaż uważam, że hotelowi
Venecia Palace dostało się trochę na wyrost, ze względu na to, iż nie jest
stonowany, na dodatek jego właściciel... cóż. Sam budynek wygląda mimo
wszystko „oryginalnie i heroicznie” to dekorowana buda z gipsowymi zdobieniami
bez ładu i składu, święto przesady i tandety, pięć minut w syntetycznym raju z
fotoszopowanego folderu, prawdziwe dziecko Las Vegas. Tymczasem porozwieszanym
to tu, to tam płachtom brakuje do tej zabawnej monumentalności bardzo wiele, są
po prostu beznadziejne, a co gorsza, nikt nie wierzy nawet w ich skuteczność.
Między jednym a drugim jest spora różnica.
Tekstowi
towarzyszą, jak to w książkach Springera bywa, wykonane przez niego fotografie.
Są bure, smutne, zwykle nie ma na nich ludzi, za to można liczyć na obfitość
błota, bałagan urbanistyczny, tłok i realizację wyidealizowanych wizualizacji w
dość nieidealnej rzeczywistości. Obraz nędzy i rozpaczy. Sam Autor stwierdza w
wywiadzie dla Lubimy Czytać, że podczas pracy nad książką pozbył się wszelkich
wątpliwości, ponieważ zrozumiał, iż nic się w Polsce nie zmieni. Ja natomiast,
za Piątkiem i Trybusiem, wolę wierzyć, że będzie inaczej i jeszcze nie wszystko
stracone. Kto miał rację, okaże się za kilka lat. Tymczasem idę pogapić się zza
płotu na Marinę Mokotów.
Ola Lubińska
(Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Lubimy Czytać; za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Czarne)
*To słowa Leszka
Czarneckiego, wypowiedziane przy okazji otwarcia wrocławskiego Sky Tower.
Poważnie.