sobota, 31 grudnia 2011

Nieśpieszny Przechodzień uderza

Czuję się tak, jak czuć się musi człowiek dużo głupszy, pisząc o kimś o wiele od siebie mądrzejszym: nieco zażenowana i niepewna trafności tego, co uda mi się w artykule ująć, a co pominę. Przede mną bowiem zadanie karkołomne, a niezwykle trudno jest zrekonstruować osobowość pisarza, posługując się jego tekstami, zwłaszcza, jeżeli ten pisarz jest zwolennikiem absolutnej (relatywnie, umówmy się) przeźroczystości stylu. Jeżeli chodzi o Jerzego Stempowskiego, cała rzecz i tak nieco się upraszcza, bo oprócz zwyczajnej dla niego twórczości z pomocą przychodzą również dzienniki (Zapiski dla zjawy, wydane przez Noir Sur Blanc i udostępnione mi dzięki uprzejmości Wydawnictwa na potrzeby niniejszego tekstu), a także zbiór pośmiertnych wspomnień (Pan Jerzy. Śladami Niespiesznego przechodnia, wydane przez Bibliotekę „Więzi”). Zwłaszcza z tych ostatnich dowiedzieć się można, że jeden z największych eseistów i epistolografów polskich był człowiekiem miłym, ale złośliwym, że był mężczyzną aseksualnym, a jednak szalonym uwodzicielem, otoczonym wiecznie wianuszkiem pięknych kobiet, że był samotnikiem, posiadającym niezwykle szerokie grono przyjaciół, nienadającym się do polityki politykiem rządu Kazimierza Bartla, skrajnie altruistycznym skrajnym egoistą. Konia z rzędem temu, kto nie zwariuje. Spróbujemy jednak coś z tego wyłuskać, lecz to za moment, a tymczasem pozwolę sobie na jeszcze kilka linijek wprowadzenia.

Polski czytelnik będzie miał ze Stempowskim dwa zasadnicze problemy. Po pierwsze, musi wiedzieć, że ktoś taki istniał, a już w roku 1970 Tadeusz Nowakowski zauważył, iż śmierć Nieśpiesznego Przechodnia dotknie niewielu. Po drugie, z dostępnością jego dzieł bywa różnie. I o ile Zapiski dla zjawy oraz większość listów można zdobyć bez problemu, o tyle ostatnie kompilacyjne wydanie esejów Stempowskiego, Od Berdyczowa do Lafitów (tytuł nawiązuje do jednego ze zbiorów esejów, Od Berdyczowa do Rzymu), popełnione przez niezastąpione wydawnictwo Czarne w 2001 roku, jest teraz rarytasem i potrzeba wiele szczęścia, czasu, a także kapki gotówki, by stać się jego posiadaczem; podobnie jest z Esejami dla Kassandry (wznowionymi przez wydawnictwo słowo / obraz terytoria, nakład jednak jest już od dawna wyczerpany), o Ziemi berneńskiej nie wspominając. Poza wymienionymi natknąć się można niekiedy na Pamiętnik teatralny trzeciej klasy, a także na szkice i krytykę literacką, wydawaną w różnych konfiguracjach przez rozmaite wydawnictwa.

Zapiski dla zjawy są prywatnym dziennikiem, pisanym dla towarzyszącego autorowi ducha Ludwiki Rettingerowej, nazywanej Wichuną, bliskiej przyjaciółki pana Jerzego, zmarłej w czasie wojny po długiej, bo liczącej trzynaście lat, walce z rakiem. Zapisany do 82. strony brązowy zeszyt, znaleziony szczęśliwie kilka lat temu w Szwajcarii wśród spuścizny eseisty, zawiera jeden z utworów na podstawie których wywnioskować można coś więcej, niż to, że Stempowski był amatorem antyku i wszystkoidem o ponadnaturalnym zasobie wiedzy tratującej z wdziękiem primadonny znanych Ci, drogi Czytelniku, erudytów. To rzecz jasna bardzo daleko posunięty skrót, ale nigdzie indziej Stempowski nie zbliża się tak mocno do osobistego wyznania, jak w tym przypadku. Zwłaszcza na początku, potem jednak, jakby zapominając, że pisze tym razem dla siebie, przechodzi do zwykłego dlań tonu uczonego, w wydaniu pana Jerzego bardzo interesującego, dość jednak nietypowego, jak na dziennik. Rzecz charakterystyczna dla Nieśpiesznego przechodnia: jest skrajnie skryty i bez przerwy snuje dygresyjne opowieści. W wielu wspomnieniach jak bumerang powraca tendencja do opisywania eseisty jako mężczyzny ciągnącego wielogodzinne monologi cichym głosem szemrzącego strumyka. Wiadomo skądinąd, że bardzo zirytowało to Gombrowicza, gdy ci dwaj, niezbyt przepadający za sobą, mieli okazję się spotkać. Autor Trans-atlantyku nie omieszkał z czystej złośliwości mówić równie cicho, co z kolei zdenerwowało Stempowskiego, który musiał co i rusz – tym razem normalnym głosem – prosić o powtórzenie. Jak zauważył Miłosz: wyjątkowo wykształcony intelektualista typu przedwojennego, czy wręcz osiemnastowiecznego, zetknął się z kapryśną, niepokorną młodzieżą1. Mała była szansa na to, że się polubią.

Kogóż zresztą on nie znał? Rodzeństwo Czapskich, Kott, Bartel, Piłsudski (którego cechy ma Jowialski z eseju Pan Jowialski i jego spadkobiercy), Axer, Dąbrowska, Herling-Grudziński, Vincenz, Giedroyc, Terlecki, Weintraub, Jeleński, Woroszylski, Miciński... Mnóstwo znajomości pozostawiło imponujący zbiór listów; a epistolografię Stempowski traktował jako tworzenie „prywatnej gazety o sprawach publicznych”. Znaczy to mniej więcej tyle, że ten sam temat, ujęty w podobne słowa, powtarzał się w listach do kilku osób, antycypując powstanie eseju, czy szkicu. Pojawiały się także zapowiedzi różnych większych dzieł, których losy toczyły się od tego momentu rozmaicie. Pisarz planował więc napisanie książki o Owidiuszu jako pierwszym emigrancie, tu i ówdzie przebąkiwał o stworzeniu historii emigracji w ogóle. Był to jeden z tych ambitnych projektów Niespiesznego przechodnia, do których długo zbierał materiały, o których opowiadał przyjaciołom, ale które summa summarum nigdy nie doszły do skutku. Tworzenie grubych dzieł, czy syntez wydaje się być zresztą czymś absolutnie wbrew zwyczajom pisarskim i osobowości Stempowskiego, spod ręki którego wychodziły właściwie wyłącznie krótkie, zwięzłe teksty. Poza tym nazywał siebie „stręczycielem książek” i zaznaczał, że jego rolą jest raczej polecanie, nie tworzenie. W innym miejscu zauważał, że gdyby ludzie czytali literaturę z należytym zrozumieniem, żadne nowe pozycje nie byłyby potrzebne. Zresztą i tak „wszystko jest gorsze od Szekspira, ale mimo to nie należy tworzyć i czytać rzeczy dużo gorszych”. Być może z powodu tak poważnego podejścia do literatury i odpowiedzialności za słowo, nawet prywatne dzienniki redagował jak wydawnictwa oficjalne i przepisywał je na czysto, prawdopodobnie z luźno rozrzuconych kartek.

Stempowskiego wyróżniała także niezwykła intuicja. Już na kilka lat przed wybuchem II Wojny Światowej domyślał się, jak będzie wyglądała najbliższa przyszłość Europy i że świat, który znał i w którym się wychował, rozpada się na kawałki. Cała jego wiedza oraz doświadczenie były bez przerwy zaprzęgnięte w proces znajdowania rozmaitych związków między minionymi czasami, a teraźniejszością i na tej podstawie pan Jerzy dedukował o ewentualnych następstwach. Był wielkim katastrofistą oraz pesymistą, schyłkowcem, dlatego zdarzało mu się przesadzać, ale zwykle miał rację; zresztą katastrofizm był wtedy chyba jedynym prawidłowym pryzmatem postrzeganiam, mówimy przecież o latach poprzedzających wojnę. Bezbłędnie identyfikował wszelkie przejawy poniżenia, tyranii i odczłowieczania innych, nawet wtedy, gdy wielu dookoła niego tkwiło błogo w samym środku raju głupców. Antoni Słonimski przytacza taką oto anegdotę:

W czasach bojkotu żydowskiego handlu, jako demonstrację przeciw endeckiej propagandzie, Jerzy, wchodząc do sklepu, pytał: „Czy to sklep chrześcijański?” Gdy potwierdzono, Jerzy wychodził i, grzecznie uchylając kapelusza, mówił: „Przepraszam, ale ja kupuję tylko u Żydów”.

Inną fascynującą cechą pana Jerzego – można by ją nazwać „podstawową”, wziąwszy pod uwagę to, jak często jego znajomi o niej piszą – była skłonność do omawiania jakichś interesujących go wydarzeń, niekoniecznie historycznych i płynnego nawiązywania do zupełnie (jak by się mogło zdawać) innej dziedziny, do medycyny, biologii, literatur wielu krajów i epok (wraz z wtrącanymi z pamięci cytatami), czy jakiejkolwiek materii, która mu przyszła do głowy i w jakiś sposób wiązała się z głównym wątkiem monologu:

Jego magię intelektualną tworzyło otwieranie widoków za każdym przygodnym szczegółem: zapałką z masy papierowej, epidemią influenzy, przydrożnym drzewem. Miał niebywałą zdolność skojarzeń, zdolność perspektywicznego, jakby rentgenowskiego widzenia rzeczywistości, otwierania jej skrytek, przenikania pod jej powierzchnię.

Przytoczenia i erudycja Stempowskiego nie miały w sobie przy tym nic z kuglarstwa i pustego szpanu, pojawiają się w jego tekstach tak naturalnie, jak naturalne jest jest oddychanie, czy włożenie sześciennego klocka w odpowiedni otwór dziecięcej zabawki. Są niezastąpione, twórcze. Zdaje się też, że brzmienie sprytnie wygrzebanego z pamięci obcojęzycznego fragmentu i jego akuratna przystawalność do rzeczywistości sprawiały panu Jerzemu wiele radości; Tymon Terlecki wspomina, jak eseista witał go fragmentami z Tymona Ateńczyka: „Daj nam trochę złota, Tymonie” lub: „Zrób z tego złoto, jesteś alchemistą”. Kiedy słucha się lub czyta Stempowskiego, cały świat staje się rajem humanistów totalnych, wszystko tłumaczy się wszystkim i wzajemnie zazębia, Shakespear'e jest tak współczesny jak Szekspir współczesny, a Jan Vitalis - jak Masłowska. Niemożliwe jest pełne odczytanie tego, co rzeczywistość może i próbuje nam przekazać, bez wiedzy absolutnej. Wynika z tego, iż dążenie do jak najpełniejszego poznania, ciągłe dowiadywanie się i aktualizowanie wiedzy, staje się koniecznością; i to bynajmniej nie dlatego, by można było potem skuteczniej odrywać się od życia i poświęcać abstrakcji, ale właśnie po to, aby mieć w i ę c e j wspólnego z tym życiem i lepiej sobie w nim radzić. Co jednak przesądza o pięknie i wyjątkowości takiego widzenia świata to to, że można w jego obrębie być dobrym, wartościowym człowiekiem, nie będąc homo totus – Stempowski, wbrew temu, co można by podejrzewać (z powodu jego arystokratycznego obejścia), nie izolował się od ludzi mniej niż on bywałych w świecie oraz kulturze i nigdy nie traktował ich zimno, o ile nie miał do czynienia z osobą okrutną lub podłą, co znowuż nie zależy tak bardzo od wykształcenia. Potrafił, jak Vincenz, zjednać sobie każdego: hrabinę, literata, czy huculskiego przemytnika.

Pan Jerzy, urodzony w 1893 roku w Krakowie (chociaż sam podawał rok 1894 i Szebutyńce na Ukrainie), erudyta, wolnomularz, Polak, Ukrainiec, Europejczyk, czy wreszcie prawdziwy Obywatel Świata, zmarł w Bernie 4 października 1969 roku; w 25. rocznicę śmierci sprowadzono jego prochy do Polski i odtąd leży, wraz z ojcem i bratem na Cmentarzu Powązkowskim.