Danny
Gopnik starał się za wszelką cenę odzyskać swoje przenośne
radyjko tranzystorowe, na którym słuchał piosenek Jefferson
Airplane. Marjane Satrapi, markowała grę na gitarze przy Iron
Maiden, zaś Michel, bohater Jutro
skończę dwadzieścia lat,
usiłuje zrozumieć, co właściwie mówi do niego Georges Brassens w
jednym ze swoich utworów. Michel liczy sobie dziesięć lat i jest
rozwodnikiem. Mieszka z przybranym ojcem oraz dwiema matkami w
kongijskim Pointe-Noire, jest zmuszony dorastać, a jego ukochana
Karolina odmówiła dalszej współpracy. To bardzo wiele jak na
jednego człowieka.
Mój
wuj twierdzi, że jest komunistą. Komuniści to zwykle ludzie
prości, nie mają telewizji, telefonu, elektryczności, ciepłej
wody, klimatyzacji i nie zmieniają samochodu co pół roku jak wujek
René.
Więc teraz już wiem, że można być komunistą i bogaczem.
Chłopiec,
co nie powinno dziwić, wziąwszy pod uwagę jego wiek, ma wiele
spostrzeżeń, zarówno na temat własnej rodziny, jak i świata, a
przy tej okazji – także polityki. Jego wypowiadane poważnym tonem
proste i nieświadomie ironiczne uwagi, doprowadzają od czasu do
czasu do zgrzytu: postać dziecka traci wówczas na wiarygodności i
staje się tubą dorosłego. Lepsza wydaje mi się jednak wyczuwalnie
syntetyczna naiwność z filozoficznym zacięciem, niż
hiperrozwinięty, kilkuletni mędrzec, do którego całkiem niedawno
i bezskutecznie usiłował przekonać mnie przez googolpleks stron
Jonathan Safran Foer. W interwałach pomiędzy tego typu pęknięciami
Michel zaczyna widzieć i rozumieć coraz więcej; tymczasem szach
Reza Pahlawi ucieka z Iranu, Idi Amin Dada również przestaje być
mile widziany w swoim kraju. Historie o perypetiach sercowych oraz
domowych przeplatają się więc z wcale wielką historią, a to
wszystko opowiadane przy pomocy podobnego zestawu środków. Efekty
są przeurocze i bywają komiczne.
Styl
najnowszej książki Mabanckou uległ drobnym zmianom i wygładził
się – być może ze względu na temat – lecz jego zasadniczy
rdzeń pozostał ten sam: zaczepna i często niepoważna narracja,
tyle tylko, że jej tok jest tym razem mniej chaotyczny, a kropki
znalazły się na swoich miejscach. Kupowanie powieści Kongijczyka
to sprzedaż wiązana, razem z Jutro
skończę dwadzieścia lat
otrzymujemy garstkę autoodniesień: postać Angoualimy (African
Psycho) mignie z raz
i dwa, pojawi się dobrze znany miłośnikom Kielonka
bar Śmierć Kredytom, a pan Mutombo będzie narzekał na pewnych
zabójczo eleganckich i bardzo kolorowych saperów (Black
Bazar). Te przebłyski
nie uniemożliwią jednak orientowania się w fabule tym, dla których
posiedzenie nad przygodami Michela będzie pierwszym kontaktem z
utworami pisarza. To raczej diamenciki, porozrzucane to tu, to tam,
by mrugnąć do wtajemniczonych; stanowią przy tym miłe domknięcie
fikcyjnej rzeczywistości.
Demain
j'aurai vingt ans
pojawiło się u nas w sierpniu tego roku; tłumaczenia powieści
Afrykańczyka na polski po raz czwarty podjął się Jacek Giszczak,
a wydania – również po raz czwarty – wydawnictwo Karakter.
Przemek Dębowski, odpowiedzialny za oprawę graficzną, także w tym przypadku wykonał kawał dobrej roboty: dwie śliczne, pulchne
łapki wyciągnięte do góry, z żółtym Słońcem i chmurami w
tle, a wszystko utrzymane w ciepłej tonacji; piękna ilustracja
tego, co można znaleźć w środku.
Zupełne
pomieszanie rejestrów i bardzo, bardzo przyjemna książka.
(recenzja pierwotnie ukazała się na portalu LubimyCzytac.pl; za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Karakter)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz