
Tym razem obyło się bez puszczania oka zza wdzięcznego traktaciku naukowego, wszystko jest na serio. Onanizm kończy się wyciekami ze wszelkich istniejących otworów ciała, tłustymi wymiotami, wypadaniem zębów, a chory z wolna zaczyna przypominać zasuszone natronem zwłoki. Na finiszu zwykle oczekuje go śmierć w mękach, chyba że w porę opamięta się i zacznie używać swoich palców do bardziej godnych celów - monsieur Jacques zwykle wymienia w tym miejscu modlitwę. Niekiedy jednak i to nie pomaga, a smutny młodzieniec, tak czy owak, dokonuje żywota z rękoma we własnej słabiźnie.
Posłowie tłumacza i zestaw rycin domykają Niebezpieczeństwa onanizmu; pierwsze zapewnia skompresowaną do kilku stronic historię recepcji masturbacji, od św. Tomasza po Rousseau, Kanta, Tissota, zahaczając przy okazji o biopolitykę i Agambena wespół z Foucaultem. Drugi jest zamkniętą w szesnastu ilustracjach historią od chłopaka do wraka, wyciągniętą z wydanej anonimowo książki o dramatycznym tytule Książka bez tytułu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz