sobota, 20 sierpnia 2011

Rare hama, hama, hama, hama, rare, rare.

Kiedyś zgubiłam czerwony pompon do włosów, który wiatr przytoczył prosto pod moje nogi dwa dni później na drodze do szkoły. Artykuł Cartier-Bressona, na którego brak wznowień narzekałam, znalazłam już następnego dnia w odpowiednim numerze "Formatu", który poleciła mi moja wykładowczyni w ramach pisania pracy. Mam niesamowite szczęście. Wszystko, co zapodzieję, znajduje się dokładnie wtedy, gdy najbardziej tego potrzebuję. Wszystko, co tracę, kiedyś do mnie wraca. Nie wiem, czy wierzę w Karmę, ale ufam, że świat od czasu do czasu porusza się jak pies w legowisku i porządkuje na poły automatycznie, próbując przeciwstawić się wzrastającej entropii. Bez wielkiego sensu oraz szans na wygraną. Mimo to doceniam jego starania. Jestem spokojna i wiem, że wszystko, czego nie mogę zmienić swoim działaniem, samo się ułoży; nie zawsze idealnie po mojej myśli, ale zawsze tak, bym mogła sobie z tym poradzić. To wszystko jest oczywiście w prostej linii dziedzictwem typu Oscillococcinum bez bransoletki, ale determinuje moje akcje i sprawia, że łatwiej przychodzi mi radzenie sobie z pewnymi rzeczami. Więc właściwie dlaczego nie, tym bardziej, że nikt nie próbuje przy tym wcisnąć mi gadżetu, który miałby syntetycznie przestawiać myślenie na inne tory.

Zupełnie nie zdziwiły mnie numery autobusów, które zatrzymują się na przystanku niedaleko domu: 122 i 409. Gdzieś nieopodal mignął mi również 403. Jeden na ulicę B., drugi na ulicę L., trzeci przez Pracze. Przeprowadzam się 400 kilometrów dalej po to, żeby nadal jeździć tymi samymi autobusami. Lubię zauważać takie rzeczy, lubię, kiedy mi się trafiają. Nie wierzę w Boga, ale i tak mrugamy do siebie porozumiewawczo i bez zbytniej złośliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz