Mnóstwo ciekawych anegdotek, historii z życia, masa informacji o
dziejach przedmiotów, zjawisk, czasopism, mód; garść nazwisk, sporo
polemik, wszystko subiektywnie wyłowione ze współczesności przez
rozmiłowanego we wzornictwie oraz architekturze autora i przedstawione w
formie krótkich haseł-rozdziałów, ułożonych w porządku alfabetycznym –
to znajdziecie w środku. Dla tych, którym podobał się wydany niedawno
przez Karakter „Język rzeczy”, „B jak Bauhaus” - kolejna przełożona na
polski książka Deyana Sudjica - będzie stanowić miłą, choć trochę
bardziej chaotyczną kontynuację. Styl i zajmujący sposób opowiadania
pozostały, na szczęście, w niezmienionym stanie, a w połączeniu z
fragmentarycznym charakterem książki (chyba nikt nie wierzy naprawdę, że
„upodobania” da się zamknąć w ośmiu stronach!) sprawiają, że każdy z
rozdziałów przypomina małą gawędę, która po zakończeniu pozostawia
apetyt na więcej. Narracja biegnie dość swobodnie: „manifest” na
przykład zaczyna się wprawdzie od manifestu (Corbusiera), kończy jednak
całkowitym skupieniem na postaci Rema Koolhaasa. Wybór haseł jest równie
interesujący: „czar kolekcjonowania” obok „tożsamości narodowej”,
„zamka błyskawicznego” i pisma „Blueprint”. Sudjic poświęca także (ku
mojej nieskrywanej radości) osobny rozdział grze komputerowej „Grand
Theft Auto”, dokonując pogłębionej, to znaczy wychodzącej poza
zwyczajowe lekceważenie, analizy tej formy sztuki.
Zaskoczył mnie format i wygląd. Po małym, powalająco zgrabnym „Języku
rzeczy” spodziewałam się czegoś podobnego, tymczasem z poprzednika
została tylko Calluna. „B jak Bauhaus” nie przypomina już książki
podróżnej – jest spory, w twardej oprawie i, pomimo lżejszego papieru, w
ogólnym rozrachunku dużo cięższy. Wydanie zyskało za to świetną
ilustrację na okładce; przypomina plansze w dwuwymiarowych grach point'n'click:
chaotyczne nagromadzenie szczegółów, które w miarę przyglądania się
stają się nieco bardziej jasne. Jumbo Jet, Gropius, krzesło Eamesów, a
nad nimi cytrusowy pająk Juicy Salif i grzyb atomowy (będący w
rzeczywistości mięciutką poduszką). Fantastyczne. Polskie wydanie jest
pod tym względem dużo ładniejsze niż oryginał, chociaż brakuje mi
ciekawych stron początkowych każdego z rozdziałów, które znajdowały się w
angielskiej wersji książki. Nie można jednak mieć wszystkiego.
Zrezygnowano także ze specyficznego pomarańczu poprzedniej książki
Sudjica, decydując się na żółć. „Język rzeczy” przywodził mi na myśl
klasy w tysiąclatkach, malowane do połowy wysokości ściany śliską farbą
olejną; „B jak Bauhaus” jest przyjemniejszy dla oka.
W eseju o Levi-Straussie Susan Sontag zauważyła, że każda wielka książka nosi znamiona absolutnie osobistej.
Trudno się z nią nie zgodzić. Nie wiem wprawdzie, czy zdradzanie
czytelnikom, jak bardzo wyłożony śmieciami jest samochód autora albo
jakie ubrania nosił w czasach młodości to jest dokładnie ten rodzaj
„osobistego”, o jaki jej chodziło, lecz każdy z tych szczegółów świetnie
sprawdzał się podczas czytania. Nie wiem też, czy „B jak Bauhaus” to
książka „wielka”, ale „świetna” i „wciągająca” brzmią nie gorzej. To
kolejne wcielenie Sudjica dociekliwego, zastanawiającego się nad naturą
takich zjawisk, jak „dizajn krytyczny” czy „ornament” i zadającego
mnóstwo pytań. Jedynym przykrym uczuciem, które pozostało mi po
(podwójnej!) lekturze to żal, że nigdzie nie można obejrzeć marynarki od
Margaret Howell czy autentycznej (cokolwiek to znaczy) fishtail parki autora.
Ola Lubińska
(Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Lubimy Czytać; za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Karater)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz