środa, 27 lipca 2022

Po latach

To zabawne, co człowiek zapamiętuje.

Wspomnienia Warszawy rozmywają się powoli, choć nieubłaganie. Zdjęcia wieżowców w centrum nie powodują już skurczy żołądka pomieszanych z żalem za utraconym wielkomiejskim życiem i tak właściwie trudno przypomnieć mi sobie osobę, która mieszkała na Bemowie. Nie szkoda mi już starych obrazów ani rysunków z czasów gimnazjalnych, które tam zostały i których mi nie oddano (pewnie już dawno zostały przemielone przez jakąś śmieciarkę razem z moimi indeksami ze studiów. Zaskakujące, jak podobni do twojego starego są kolesie, którzy zarzekają się na wstępie, że nie mają absolutnie nic wspólnego z twoim starym). Nie żałuję tras niedzielnych spacerów na obiad, chociaż dreptałam nimi setki razy. Na tym etapie są tak odległe, że aż mało realne, jak dawno usłyszana opowieść. Zaskakuje mnie to. Jeszcze dwa lata temu pamiętałam każdy szczegół tym dziwnym, emocjonalnym rodzajem pamięci, która w ułamku sekundy robi się nieznośna.

Było sobie takie życie. Było i już nie ma.

Pamiętam natomiast drewniane stoły na Wydziale Orientalistyki i ławki, które przyprawiały mnie o taki ból tyłka, że parę razy siadałam na kurtce, bo inaczej nie dało się tego wytrzymać. Pomieszczenia były malutkie, miały niewielkie okna, które ciężko było otworzyć, a potem trudno zamknąć. Z Nowego Światu dobiegały odgłosy rozmów i sapanie autobusów. Korytarze, ciasne, wysokie. Wąska klatka schodowa. Ławeczka na półpiętrze, na której siadłam po odebraniu dyplomu licencjata, by wpatrywać się w niego z niedowierzaniem – Naprawdę po tylu latach udało mi się coś skończyć? To niemożliwe, błąd w systemie. Zaraz ktoś przyjdzie i mi go zabierze. I powie, że ludziom, którzy potrafią robić wyłącznie to, co akurat w danej chwili ich interesuje, dyplomy się nie należą.

Pamiętam zapach letniego powietrza, kiedy o północy wychodziłam z domu na samotny spacer.

Pamiętam lampki na drzewach przed Zachętą podczas Nocy Muzeów i ten dziwny koncert muzyki elektronicznej, po którym miałam dostać mp3 z nagraniem, ale jakoś nigdy do tego nie doszło. Pamiętam czekoladowego laba drobniutkiej sąsiadki, który wyprowadzał ją na spacer, nigdy odwrotnie. Miękki fotel w Paradoxie, o którego zagłówek opierałam świeżo ogoloną głowę. Stare Powązki i grób Stempowskiego. Właściwie to miał jeszcze gorzej, bo wyjechał nie tylko z miasta, ale z kraju, a potem pisał piękne rzeczy i nawet nie zwariował z tego poczucia obcości. Paliłam mu znicze bez okazji, mając nadzieję, że może coś z tego jego kosmopolityzmu mi się udzieli.

Tymczasem ludzie obok mnie nie mogli wytrzymać, wiercili się niecierpliwie w miejscu, potem wyjeżdżali jeszcze dalej, a ja patrzyłam na nich i zastanawiałam się, czy to nie jest przypadkiem jakaś zbiorowa histeria.

Pamiętam też ciepłe półki z książkami, które starłam chyba kilkaset razy. Nie przypominam sobie żadnego „dziękuję”, w przeciwieństwie do narzekania, że zawsze biorę się za sprzątanie w niewłaściwym momencie i że powinniśmy się umawiać, bo potem robię wszystko sama, a ja sama robię się gburowata (bardzo możliwe).

Pamiętam psa Pęcinka i psa Fryderyka. To jest to, co można bezpiecznie pamiętać.

Z rzeczy niebezpiecznych najlepiej pamiętam, jak to jest, kiedy nie ma się siły zrobić tego, co koniecznie trzeba zrobić, a w zamian wymyśla się jakieś objazdy i nagle budzisz się jako najgorszy człowiek na świecie.

To tyle z Warszawy. Z Wrocławiem jest trochę inaczej. Wrocław to jest default city.

Bo tak w ogóle, to dochodzę do wniosku, że te wszystkie moje migracje i przeprowadzki były mi kompletnie zbędne. Moje serce albo głowa wybierały sobie jakiegoś człowieka, a ja z konieczności szłam za nim gdzieś, gdzie musiałam z reguły bardzo mocno zaciskać zęby, aż do przedwczesnej siwizny i zwyrodnienia żuchwy. Gdyby dało się tego uniknąć bez ryzyka utraty osoby, to darowałabym sobie tachanie waliz i pakowanie życia w busy bez mrugnięcia okiem, bo to nie jest i nigdy nie było moje. Niekiedy śni mi się, że rodzę się, żyję i umieram w dokładnie tym samym miejscu. Przeprowadzki są jak codzienne dobieranie ubrań. Po co, skoro możesz mieć 10 takich samych koszulek i kilka par identycznych spodni? W życiu jest tyle innych rzeczy do zrobienia.

(Czasami marzę sobie, że ktoś kiedyś powie mi: "Kocham cię tak, że tym razem to ja przyjdę do ciebie". Umrę taka naiwna, daję słowo).

Pamiętam, jak czytałam, że Wielki Pisarz™ Nabokov wszędzie był w domu, bo jego dom znajdował się w przestrzeni między jednym uchem pisarza a drugim i też tak chciałam, ale jakoś nie wyszło. Choćbym nie wiem co robiła i jak się starała, i tak najlepiej będę się czuła w tych blokach-slumsach. To okno, z którego widziałam psiapsiółę wiecznie przed komputerem i jej brata, też przed komputerem, okna sąsiadów z naprzeciwka, okna bloków, które znajdowały się jeszcze dalej, a w końcu te okna zaraz przy ulicy Kosmonautów, są dla mnie optymalne. Może napopełniałam w życiu tyle błędów, że odcięłam się od dorastania i jestem teraz terminalnie uwięziona w młodości? Wszystko, co dzieje się od moich 16 urodzin, przypomina interludium pozornie poza czasem: rządzi się własnymi prawami i można je rozpoczynać i kończyć do woli, jak wersję demo konsekwencji takich albo innych decyzji. A ja w razie czego pakuję walizy, mówię: „To nie działa, ciao” i wracam do tego samego okna w paskudnym, żółto-zielonym blokowisku. Jest jak mrowisko, a my wszyscy jesteśmy mrówkami. Myślę, że gdyby tego okna nagle zabrakło, natychmiast zaczęłabym wymiotować i kwestionować wszystkie swoje decyzje, ponieważ już naprawdę nie byłoby od nich odwrotu.

Może za wcześnie wyprowadziłam się z domu.

A może chodzi o posiadanie. Tam mój dom, gdzie moja własność, nic innego dla mnie nie istnieje, trzy dekady zajęło mi zaakceptowanie tej paskudnej prawdy o sobie. Żaden człowiek nie będzie dla mnie tak do końca domem, bo żaden z nich nie ochroni przed deszczem.

Trochę mi wstyd? Ludzie powinni przenosić się ze swojego małego miasteczka do miasta wojewódzkiego, potem do Warszawy, potem z Warszawy do stolicy któregoś z zachodnich krajów w Europie, a na końcu najlepiej do Nowego Jorku czy Beijingu. Bez przerwy w górę, to jest poważne życie godne szacunku. A nie pisanie jakichś ekshibicjonistycznych bzdur.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz