
Gdyby Steven Spielberg kręcił film o najlepszych wakacjach życia, a Stephen King pisał kolejną część To, O sztuce byłoby pozycją, którą ich bohaterowie bez najmniejszego zgrzytu mogliby z wypiekami na twarzy czytać pod kołdrą przy latarce, przeżywając coś naprawdę ciekawego. Gombrich już we wstępie otwarcie stwierdza, że pisze głównie z myślą o młodzieży, stwierdzając chwilę później: "Nigdy jednak nie uważałem, że książki dla młodych ludzi powinny różnić się od książek przeznaczonych dla dorosłych, poza tym, że muszą się liczyć z najbardziej wymagającą częścią krytyków – krytyków, którzy natychmiast wykryją i odrzucą każdy ślad pretensjonalnego żargonu, czy fałszywego sentymentu." I jak tu się nie zgodzić?
O sztuce otwierają Przedmowa oraz błyskotliwe napisane Wprowadzenie, po nim zaś następuje dwadzieścia osiem rozdziałów, w których autor płynnie i z zaraźliwym zamiłowaniem przechodzi od sztuki najstarszej do nowszej, kończąc refleksyjnie mniej-więcej na latach 80. XX wieku i zastanawiając się nad kształtem oraz kierunkiem rozwoju sztuki współczesnej, przewidując zawarcie pokoju pomiędzy malarstwem a fotografią i zamykając tekst rozważaniami o rzeźbach gotyckich. Co ciekawe, ten fragment jest stosunkowo nowy. Opracowując w latach 1950-1995 szesnaście wersji O sztuce, Gombrich postanowił zamienić Postscriptum z jedenastego wydania w samodzielny rozdział, dopisując do niego z kolei następny fragment umożliwiając swoim czytelnikom doświadczanie chwili, w której relatywnie bliska przeszłość staje się zapisem historycznym. Dwudziesta ósma cześć dzieła wydaje się być jeszcze bardziej osobista, niż cała reszta.
W związku ze specyficzną grupą, do której autor adresował swoje opowieści, książka nazywana bywa „wprowadzeniem“ i jest to bardzo trafne określenie. Skutek jest taki, iż wprawionemu miłośnikowi sztuki niektóre stwierdzenia mogą się wydać banalne; nie potrzebuje on wyjaśniania, że cierpliwy realizm nie jest jedyną formą twórczości zasługującą na uwagę, a niebo nie zawsze jest po prostu niebieskie, materiał faktograficzny tomu jest jednak bardzo obszerny i pełen ciekawostek, narracja wynagradza wszystko, a całości dopełniają setki ilustracji. O sztuce ma jeszcze jedną cechę charakterystyczną, którą można uznać za wadę i to jest mój największy zarzut, chociaż nie pozbawiony odrobiny zrozumienia: to pozycja zdecydowanie europocentryczna, a dzieła innych kultur oraz kontynentów są tu jedynie dodatkiem (według obliczeń Jamesa Elkinsa poświęcono im zaledwie 23 z 637 stron). Wolałabym nie dostrzec tego w dziele pretendującym do bycia kompendium.
Najsłynniejsze dzieła są w istocie często najwspanialsze pod wieloma względami, napisał Gombrich. Ciekawe, czy wiedział, że pisze też o swojej własnej książce?
Aleksandra Lubińska
Tekst pierwotnie ukazał się na stronie Lubimy Czytać; za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis)